Sunday, January 01, 2012

Moja historia - instynk samozachowawczy

"Wiedza jest procesem piętrzących się faktów;
mądrość tkwi w ich uproszczeniu "- Martin Fischer

Wg. medycznej wiedzy, ponad 20 lat temu powinnam przejść chemioterapię. Nie skorzystałam z chemii. Kuracje ziołowe przywróciły mi całkowicie zdrowie o czym już wspominałam parokrotnie.
Poza tym powinnam dzisiaj poruszać się na wózku inwalidzkim lub mieć sztuczne biodra. Mimo, że lat mi przybywa, jestem już w kategorii osób tzw. po 60-tce, poruszam się sprawnie i co najważniejsze bez bólu i bez sztucznych bioder.
Dawno przestałam słuchać ślepo decyzji autorytetów medycznych, kieruję się również własną intuicją i wiedzą opartą na sprawdzonych metodach naturalnych. Autorytetów medycznych absolutnie nie podważam, mam swój osobisty, duży szacunek do służby zdrowia, ale nauczyłam się ważnej lekcji -
to ode mnie zależy bardzo dużo, więcej niż od lekarzy w temacie mojego zdrowia.

"Widziałem wiele ludzi umierających z głodu, lecz z powodu jedzenia - tysiące" - Benjamin Franklin

Miniony rok był dla mnie rokiem w którym popełniłam sporo błędów, i zamierzam w tym roku wyciągnąć z tego wnioski. Będę również o nich pisać w ciągu roku.
To by rok pełen trudnych doświadczeń... może to moje 7 lat chudych., a może inne przyczyny.
 Nie narzekam, cieszę się, gdyż wszystko co doświadczamy tak naprawdę czemuś służy.

'Trudne doświadczenia to najlepsze lekcje".

Podstawowy mój zeszłoroczny błąd to właśnie jedzenie (ale nie tylko)... Gdy byłam ciężko chora, ponad 20 lat temu, surowe jedzenie było moim jedynym lekarstwem + zioła. Nie miałam pokus, jadłam surowe, nieprzetworzane jedzenie, głównie owoce, i wcale nie tak dużo jak często dzisiejsi raw guru sugerują. Na gotowane nawet nie mogłam patrzeć. Tak się stało z powodu choroby. Surowe smakowało mi jak nigdy wcześniej.
Szczerze powiedziawszy z powodu choroby, spontanicznie, instynktownie, od razu przeszłam na surowe, bo tylko takie mi smakowało, jak już wspomniałam.

To był instynk samozachowawczy.

Zdrowiałam, aż w końcu miałam tyle energii i siły życiowej, ile nigdy w młodych latach nie miałam. Czułam się super, mój lekarz bardzo się cieszył z moich wyników badań, jakie przez rok musiałam regularnie, co miesiąc robić. To był bardzo dobry lekarz, do niczego mnie nie zmuszał, leków nie przepisywał ! (co było bardzo dziwne), a w momencie bardzo złych wyników skierował mnie na Onkologię do Warszawy, gdyż nie chciał niczego zaniedbać. Szpital Onkologiczny w końcu, po paru moich wizytach zadecydował, że powinnam poddać się chemioterapii. Faktycznie wyniki mi się pogarszały, czasem była mała poprawa...
To nie była łatwa dla mnie decyzja. Ale jak widać jestem i piszę tu teraz, czyli bardzo dobra decyzja.

Tak bardzo się cieszę, że nie pobiegłam na chemię bo taka była recepta na mojego cancera/raka.
Dopiero po trzech miesiącach (albo może powinnam powiedzieć - już po 3-ch miesiącach) odpowiedniego jedzenia i picia ziół (przepisanych przez wspaniałego zielarza) poczułam pierwsze oznaki powrotu do zdrowia i moje wyniki zaczęły w końcu być trochę lepsze. Pojawiła się pierwsza iskierka nadziei. Później z każdym miesiącem był duży skok w kierunku zdrowia. Aż w końcu moje wyniki były, jak mój lekarz okreslił dużo lepsze niż przeciętnej tzw. zdrowej kobiety. Jeśli do roku nie nastąpi nawrót choroby - mój lekarz orzekł - to znaczy, że jestem zdrowa. Gdyby później pojawił się jakiś raczek, to byłby z innej przyczyny.

Minęło juz ponad 20 lat i jest wszystko ok.

Dodać muszę, że moim celem nie jest sugerowanie jakiejkolwiek metody leczenia lub od niej odciąganie. Każdy jest inny i każdego sytuacja jest inna.
Radzę tylko, aby w trudnej sytuacji, np. operacja, chemia - przed podjęciem decyzji zasięgnąć opinii przynajmniej jeszcze jednego lekarza i dobrego lekarza med. naturalnej. Lekarz też człowiek i może się mylić.
Takie były Początki...
W moim przypadku tak było. Lekarka prowadząca mnie twierdziła, że z moim zdrowiem jest wszystko bardzo dobrze, mimo, że ja czułam, że coś jest nie tak. Z każdym tygodniem, a później już dniem, sił witalnych mi ubywało, czułam, że życie ze mnie uchodzi. Straciłam apetyt i straciłam ochotę na dalsze życie. W brzuchu wyczuwałam jakiegoś guza. Piłam tylko wodę, jedzenie przestało mnie interesować. W końcu jabłka mi przypadły do gustu, tylko jabłka nie powodowały we mnie mdłości. Jedno jabłko mogłam jeść cały dzień, a duże nawet dwa dni. W końcu na kolejnej wizycie pani doktor (nazwę ją Businesswoman) przepisała mi cudowne tabletki na tzw. menopauzę, które miałam zażywać do końca życia. Miałam 40 lat. Tabletki zaczęłam zażywać. Po tygodniu wyrzuciłam je do kosza, doszłam do wniosku, że nie mam najmniejszej ochoty bawić się w lekomanię do końca życia, i czułam, że przyczyna moich dolegliwości jest całkiem inna. Na kolejnej wizycie, pani doktor przepisała mi cudowne witaminki i miało być dobrze. Z receptą w ręce opuszczałam gabinet słynnej p. Businesswoman. I wtedy stało się coś bardzo dziwnego. Nagle jakaś Siła Wyższa zatrzymała mnie i kazała wrócić do gabinetu.
Tak, wierzę, że to była Siła Wyższa, gdyż ja zawsze poważnie traktowałam zalecenia lekarzy i nie przyszło by mi do głowy podważać decyzję lekarza. W tym wypadku było inaczej. Wróciłam do gabinetu i oświadczyłam p. doktor, iż czuję, że coś jest nie tak ze mną, zdecydowanie proszę o dokładne zbadanie mnie.
Tabletek i witaminek nie będę zażywać, bo nie ich brak jest przyczyną mojego ubytku sił. Dodam, że nic mnie nie bolało, jedynie uchodziło ze mnie życie. Byłam coraz słabsza, chudsza, moje oczy zaczęły dziwnie wyglądać, jakby chciały wpaść do głowy. Bólu jednak  - zero.
W końcu pani doktor, zdecydowała odesłać mnie do szpitala i zrobić badanie komputerowe. Zadzwoniła do szpitala, i poprosiła, żeby mnie przyjąć i zrobić badanie natychmiast.
Lekarz szpitalny najpierw mnie obadał i też stwierdził, że wszystko ze mną jest ok, nawet bardzo ok. Sugerował menopauzowe symptomy. To normalne.
Zadowolony, optymistycznie nastawiony zaczął mnie badać komputerowo. Zauważyłam, że twarz mu się zmieniła, jakby go zamurowało.... Ostatecznie orzekł, że muszę zostać w szpitalu i poddać się natychmiastowej operacji, guz jest zbyt duży, dziwne, że jeszcze nie pękł.
No to pięknie. Mogłam dalej łykać witaminki....

Zabieg zrobił mi lekarz o którym wcześniej wspominałam, cudowny, roztropny człowiek. Wystarczyło, aby mu się ręka zatrzęsła i skalpelek polecial za daleko, wykrwawiłabym się na śmierć. Jednak tak się nie stało. Operacja się udała, ja natychmiast poczułam, że siły życiowe odwrociły kierunek, już mi nie uciekały.. Poczułam znów życie i chęć do życia.
Do pełnego wyzdrowienia droga jeszcze była daleka.

Do mojego cudownego lekarza chodziłam regularnie na wizyty.
Pojawił się problem, gdyż moje wyniki zaczęły się psuć, komórki rakowe osiągnęły 4 stopień i nie miały ochoty opadać. Mój cudowny lekarz nie chciał sam zdecydować o chemioterapii. Zaproponował Warszawę, chciał wiedzieć jaka będzie decyzja szpitala onkologicznego.
O tym już pisałam powyżej. Dodam tylko, że gdy w końcu szpital onkologiczny zdecydował, że powinnam wziąć chemię, poprosiłam, żeby mi dali tydzień czasu pobyć w domu. Tak więc za tydzień miałam przyjechać na chemię...
Mój mąż podjął męską decyzję (dzięki mu za to!), zanim rozpocznę chemioterapię odwiedzimy znanego nam, świetnego zielarza. Nie podaję tutaj nazwisk lekarzy, ani nazwiska słynnego zielarza (oczywiście mogę podać, jeśli ktoś bedzie potrzebował), aby bez upoważnienia nie robić reklamy. Poza tym, z życia wiem, że nie każdy każdemu odpowiada. Np. moja znajoma pielęgniarka odradzała mi wybranego przeze mnie lekarza do wykonania zabiegu. Twierdziła, że to nie jest dobry lekarz, długo się zastanawia, szuka w książkach przed podjęciem decyzji, prawie nie przepisuje leków. Sugerowała mi inne, bardziej znane nazwisko. Na szczęście mój wybrany lekarz przypadł mi do gustu z jego metodą 'długiego zastanawiania się' i nie miałam ochoty na zmianę na bardziej popularne nazwisko.
Wracając do tematu, mój znajomy, bardzo doświadczony zielarz, po sprawdzeniu mojej historii choroby, zdecydowanie powiedział - nie jest Ci potrzebna chemia. Zioła Ci pomogą. Gdyby było inaczej to bym Ci powiedział.
 Dodam, że zielarz ten nie zajmuje się odciąganiem ludzi od lekarzy i od chemioterapii. Zajmuje się przede wszystkim wzmacnianiem, oczyszczaniem organizmu po chemioterapii i po innych lekarstwach. Naprawdę jest świetnym fachowcem z długoletnią praktyką w kraju i zagranicą.
Uszom nie wierzyłam. Ani chwili nie zastanawiałam się, czy ma rację czy może się myli. Chemii się bałam okropnie. Dość się napatrzyłam i nasłuchałam czekając na kolejne badania w kolejkach na Onkologii.
Przepisane zioła stosowałam bardzo skrupulatnie. Prawie do 3-ch miesięcy nie było gorzej, ale i nie widać było postępu. Po 3-ch miesiącach postępy szły już szybkimi krokami.
A resztę już pisałam wcześniej.

"Zacznij od robienia tego, co jest niezbędne, następnie rób to co jest możliwe, pewnego dnia zauważysz, że robisz to, co jest niemożliwe" - św. Franciszek z Asyżu